niedziela, 9 grudnia 2018

Rozdział XI Tato?


Clary

Przygotowania do ślubu ruszyły pełną parą co odgoniło moje myśli od tego absurdalnego pomysłu o byciu demonem. Kiedy powiedziałam o tym Tessie, kobieta po prostu się roześmiała. Wiedziała dużo o demonicznych stronach, w końcu była czarownicą, a kiedyś Nocnym Łowcą. Zapytałam ją wtedy jeszcze o to, dla czego już nie chce nim być, dla czego wybrała samą magię, chociaż przez lata pielęgnowała obie rzeczy na równi. Jej odpowiedź była dość prosta. Clary, kiedyś byłam innym człowiekiem i miałam powody aby być Nocnym Łowcą. Will nim był i nasze dzieci również, nie było innej opcji...Jednak kiedy on odszedł nie mogłam żyć tym życiem, nie kiedy patrzyłam jak moje dzieci stają się starsze ode mnie. Przez pewien czas chciałam zapomnieć o tym kim byłam. Lecz to tak nie działa i nie powinnam o tym zapominać. Bo wtedy straciłabym wszystkie wspomnienia dotyczące trzech najważniejszych dla mnie osób. Więc znalazłam sposób, kiedy nie jestem Nocnym Łowcą to po prostu nie boli tak bardzo. Ich strata tak bardzo nie boli. Tak ta odpowiedź, zdecydowanie była prosta, ale tylko dla kogoś kto miała rodzinę, a ja ją miałam. Nie wiem czy gdyby coś przytrafiło się Cassie, lub mojemu ukochanemu, czy byłam bym w stanie być dawną Clary.  Ale nie mogłam o tym myśleć, to było bardzo , ale to bardzo złe podejście do sprawy. Obiecałam sobie, że przestanę myśleć o tym wszystkim w taki sposób, jakby na prawdę miało się wydarzyć. W końcu byłam córka złego Morgensterna, a on doskonale potrafił panować nad emocjami, lecz nie był bez serca i tylko ja o tym wiedziałam. Na samą myśl o moim ojcu, zrobiło mi się cholernie ciężko na sercu. Tęskniłam za nim i miałam nadzieję, że jakimś cudem znów będzie mógł być częścią mojego i Cassie życia. Jednak nic nie wskazywało na to żeby jego sytuacjia mogła w najbliższy czasie się zmienić. W końcu nikt mu nie ufał, wciąż myśleli, że jego zmiana to tylko podstęp. Ale ja wiedziałam, że zrobił to dla mnie i dla swojej wnuczki, przez ostanie miesiące wszytko robiło dla nas. Czy wierzyłam w to, że mój ojciec mnie kocha? Tak i to z wydajnością i nic nie było w stanie tego zmienić. Nic ani nikt. Spojrzałam na portret który wisiał w pokoju mojej córeczki, był namalowany przez moją matkę. Kobieta wielokrotnie próbowała się do mnie zbliżyć, ale na razie nie byłam w stanie. Nie potrafiłam, sama nie wiem dla czego, w końcu matka akurat nic mi nie zrobiła. Czasem byłam zła na siebie, za to jak ją traktuję w końcu kochałam ją i to się nigdy nie zmieni. Wracając do obrazu to, przedstawiał  on wzgórza na farmie Luka. Jako dziecko kochałam bawić się właśnie w tym miejscu. Często tam bywaliśmy ja, mama, Luke i często Simon. Mój przyjaciel, który w końcu wkroczył do mojego życia na nowo. Ale o tym za chwilę. Dostałam obraz od mamy, aby Cassie miała szansę na normalne życie. Wraz z nim dostałam akt własności farmy, który był na moją córkę. Mama myślała, że w jakiś sposób zdoła uchronić ją przed życiem jakie my prowadzimy, ale niestety była córka Jace'a chłopak już teraz poprawił jej kazania na temat zabijania demonów. Chociaż wciąż nie mógł przeboleć Pani kaczki, ale jego córka miała to w nosie. Bez niej nie potrafiła zasnąć, ani się uspokoić. Wracając do mojego przyjaciela kilka dni temu sprowadzili go do Londynu, abym w końcu mogła z nim porozmawiać. Nasza rozmowa była bardzo długa, mieliśmy przecież ponad rok do nadrobienia. Dowiedziałam się wtedy , że Simon skończył już Akademię i teraz oficjalnie jest Nocnym Łowią, a co za tym idzie, mogliśmy zostać tym kim jest Alec dla Jace'a, tym kim był Jam dla Willa, nigdy nie miałam zapamiętać tego słowa, chociaż nie było zbytnio skomplikowane. Kiedy byłam pewna, że moje maleństwo śpi, odłożyłam ją do dębowego łóżeczka i przykryłam ją złotym kocykiem od wujka Magnusa, był pokryty brokatem więc mała ciągle się świeciła, co według czarodzieja wyglądało uroczo. Przez chwilę patrzyłam na śpiące dziecko, po czym po cichu zamknęłam drzwi. Szłam przed siebie uważnie przeglądając się swoim stopą, ale to nie wyszło mi na dobre ponieważ wpadłam na kogoś. Już miałam przeprosić, kiedy silne ramiona przytuliły mnie do siebie. Nie krzyczałam bo wiedziałam kto to taki.

- Tato co ty tutaj robisz? - zapytałam nie mogąc uwierzyć, że mężczyzna tutaj jest.

- Myślisz, że przegapił bym ślub swoje jedyne córki? - zapytał z lekkim uśmiechem na ustach.

- Ale co na to Clave ? - nie chciałam kłopotów, a pojawienie się mojego ojca je zwiastowało, w końcu Clave już i teraz mi nie ufało.

- Nie masz się czego obawiać, to taki mój test. Te parszywe...- nie dokończył.-Będą mnie obserwować jeśli zdam, będę mógł wrócić do was, do mojej rodziny. - powiedział spoglądając na mnie.

Nie miałam wyobrazić sobie lepszego prezentu ślubnego. Obecność mojego ojca była na prawdę wyjątkowa, ale z drugiej strony bałam się reakcja reszty. W końcu nie byli dobrze nastawieni do osoby mojego ojca. Ojciec chciał zobaczyć swoją wnuczekę, więc mimo tego, że dopiero zasnęła postanowiłam zaprowadzić go do niej. Ich widok razem jak zawsze , napawał mnie radością. Tym razem ojciec nie mógł się napatrzeć na małą. W końcu nie widział jej od kilku miesięcy, a co za tym idzie Cassie sporo urosła. Skoro mała spała, a na dodatek miała swoją prywatną nianię w postaci dziadka, postanowiłam pogadać z resztą o naszym nowym gościu.


piątek, 9 lutego 2018

Rozdział 10 Zła krew



Clary

Z każdej strony otaczał mnie mrok. Czułam się, a właściwie nic nie czułam i to właśnie to mnie przerażało.
Zewsząd dochodziły rozmaite odgłosy, które sprawiały, że nie miałam ochoty otwierać oczu. Jednak musiałam wrócić do swojej rodziny. Moja córka i jej ojciec, mnie potrzebowali, a ja nie mogłam ich zostawić. Byłam mamą dopiero od kilku miesięcy, a nawet nie miałam szansy zostać żoną, chociaż to niedługo miało się w zmienić. Chociaż kto to wie jak sprawy się potoczą. W końcu z trudem otworzyłam swoje oczy. Powieki, wciąż były ciężkie, ale stawiały coraz mniejszy opór. Zielone tęczówki wbiłam, w swojego ukochanego, który spał na niewygodnym krześle. Westchnęłam, próbując podnieść się z szpitalnego łóżka. Niestety próba się nie powiodła, jej ciało wciąż było zbyt słabe. Atak demona, nie jest łatwy, a oberwanie mieczem, też do łatwych nie należy. Szczególnie kiedy miecz jest wypełniony krwią innego demona. Rezygnując ze wstawania, usiadłam wyżej, tak że miałam dostęp do szafki koło łóżka. Na niej stała szklanka wody, która wydawała się tak bardzo obiecująca. Wypiłam dość szybko, a wtedy zobaczyłam, że mój ukochany otwiera oczy. Jace szybko podszedł do mnie i wziął mnie w ramiona. Czułam się bezpiecznie, zresztą przy nim zawsze tak było. Jego ręka znalazła się na moich plecach, a druga na moim policzku.

- Wszystko w pożądku, kochanie ? - zapytał spoglądając na mnie, swoimi złotymi oczami. Widziałam w nich zmartwienie, oraz zmęczenie. Pewnie nie spał od kilku godzin.

- Jest dobrze, chociaż potwornie boli mnie lewy bok. - powiedziałam zgodnie z prawdą. Ból chwilami był niemal palący.

- Twoja rana się nie goi, przynajmniej na razie. - westchnął spoglądając na mnie.- Magnus obiecał, że coś na to poradzi, nie martw się tym. - oznajmił spokojnie.

- A, co z Cassie? Gdzie ona jest?- byłam zmartwiona, ponieważ mała wciąż potrzebowała mnie, co kilka godzin. Może i nie mnie, ale karmienia, na pewno.

- Jest bezpieczna, Tessa się nią zajmuje, na przemian z Izzy. Clary byłaś nie przytomna przez ponad dwa dni. - całuje mnie w czoło.

- Dwa dni? - nie mogłam w to uwierzyć. Moja mała dziewczynka, została sama na tak długi czas. Wcześniej nigdy nie zostawiałam jej dłużej niż dwie godziny.

- Na prawdę kochanie, nic jej nie jest. Tylko tęskni za tobą. - wstaje z miejsca. - Ty jeszcze nie możesz stąd wyjść, ale ja mogę po nią iść. Dobrze? - zapytał.

Nie odpowiedziałam nic tylko twierdząco pokiwałam głową. Chciałam ją zobaczyć, w końcu to moja mała córeczka. Musiałam ją przytulić i sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Minęły dwa dni odkąd to się stało, a ja przez ten czas byłam nękania przez koszmary. W roli głównej była ta przeklęta, domoniczna suka. Bałam się, że moje tak zwane wizę, czy też zwykłe koszmary sprawdzą się. Gdyby faktycznie by się sprawdziły. No cóż, nie były to kolorowe wizę przyszłości mojej i Jaca. Już dawno pochodziłam się z tym, że wszytko będzie bardzo skomplikowane. Niestety nie mogłam oczekiwać niczego innego po tym świecie, w którym żyjemy. Tym bardziej, że moja mroczna strona dawała o sobie znać. Nie jestem pewna co się stało, podczas walki, ale czułam się inaczej. Niestety to nie była wina tylko i wyłącznie trucizny, zawartej w mieczu tej poczwary. To było coś o wiele, bardziej mrocznego. Zupełnie jak gdyby coś przejęło nade mną kontrolę, chociaż z drugiej strony...Czułam, że to byłam ja. Chociaż nie wiem jak to jest możliwe, w końcu nie mogę być demonem. Mam dużo więcej krwi anioła w sobie, niż przeciętny nocny łowca. To by po prostu nie mogło się stać. Anioły i demony, te dwa gatunki. Niewiele mówiąc nie przepadają za sobą, z wiadomych powodów. Odgoniłam od siebie te złe myśli. To nie był czas ani pora. Na zmartwienia, jeszcze przyjdzie, odpowiedni dzień. Spojrzałam w stronę drzwi. Przez drewniany próg, przeszedł Jace, z dzieckiem na rękach.

- Widzisz księżniczko, twoja mama już nie może się Ciebie doczekać. Pewnie wariuje z tęsknoty. - mówi z uśmiechem na twarzy i podaje mi córkę. Ostrożne biorę dziewczynkę i przytulam ją do siebie. Tak bardzo było mi tego brak. W sumie nie powinnam odczuwać upływu czasu, ale jednak go czułam.  Spojrzałam na swoją córkę i pocałowałam jej mały, różowy policzek.  Kiedy patrzyłam na nią, widziałam że wszytko się ułoży.

***

Po kilku dniach w końcu, całkowicie doszłam do siebie. Niestety po mieczu została mi spora blizna, która szpeciła moje ciało. Mój ukochany uważał, że dodaje mi uroku. W tej właśnie chwili próbował przekonać mnie do tego, że ta blizna jesy seksowna i to bardzo, jak to stwierdził. Jego ręce znalazły się pod moją bluzką, dziwnym trafem zamiast badać moją bliznę, jego ręce znalazły się na zapięciu od mojego stanika. Jakoś specialnie mi to nie przeszkadzało, można by powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Pomogłam mu zdjąć moją bluzkę i górną część bielizny. Sama pozbyłam się jego koszulki. Jego usta momentalnie wbiły się w moje wargi. Ręce zacisnął na moich biodrach i podniósł mnie do góry. Przycisnął do ściany. Nasze przyspieszone oddechy, nasze sreca, byliśmy jednością i to od dawna. Pozbył się moich spodni, w dość prymitywny sposób, ponieważ po prostu je rozerwał. Nasze języki walczyły o dominację, a my przenieśliśmy się na łóżko. Zdjęłam jego spodnie, wraz z bokserkami, nie chciałam dłużej czekać. Jednak on jak zwykle musiał mnie dręczyć. Jego pocałunki na moim brzuchu, piersiach...To wszytko sprawiało, że chciałam więcej i więcej. Dopiero po jakimś czasie wysłuchał mnie. Wszedł we mnie gwałtownie, poruszył się szybko, ale nie brutalnie. Oplotłam go nogami wokół pasa, a biodra uniosłam ku górze. Fala spełnienia zalała mnie po jakimś czasie. Doszłam z głośnym krzykiem, ale zanim wydałam z siebie ten odgłos, drzwi się otworzyły.

- Jak to się mówi, do trzej razy sztuka.- Magnus widocznie się zaczerwienił. Po chwili do niego dołączył Alec i Tessa.

- Cholera Magnus po prostu musisz nauczyć się pukać. - Tessa śmiała się, a jak nie widziałam co zrobić.

- Wyjdzie stąd, bo jak nie pokaże swoje boskie ciało,  w całej okazałości!- krzyknął mój ukochany nakrywając nas kocem. Wszyscy na szczęście wyszli.

- Następnym razem zamykasz drzwi na klucz. -wyszeptałam do jego ucha. A co on zrobił? Wstał, podszedł do drzwi, które zamknął na klucz. No i wrócił do mnie, aby pokazać jak bardzo mnie kocha....


środa, 24 stycznia 2018

Rozdział 9 Oczy

Clary

Przez ostatnie kilka dni zarówno w instytucie, jak i w moim życiu panował spokój. Powoli zaczynałam się nudzić, bo mój ukochany na nic mi nie pozwalał. Uważał, że powinnam przez najbliższy czas opiekować się tylko dzieckiem. Nie jestem pewna czym to było spowodowane, jednak coś mi w tym nie pasowało. Może obawiał się mojego wpływu na pracę instytutu. W końcu przez ostatni rok przebywałam pod czujnym okiem mojego ojca. Swoją drogą odwiedziłam go ostatnio. Ciężko było mi iść do miasta kości jednak to zrobiłam, musiałam to zrobić. Kocham ojca i nic na to nie poradzę. Kiedy zobaczyłam go moje serce pękło. Wyglądał jak nie on. Prawdopodobnie nikt nie  przypomina siebi,e po kilku tygodniach w mieście kości.
Nasza rozmowa była bardzo krótka, ale rzeczowa. W skrócie ojciec kazał mi nie ufać nikomu. Uważał, że demonica może wtopić się w tłum. Czyli być bliżej mnie, niż tego bym się spodziewała. Przyjęłam jego rady z lekkim dystansem, bowiem wierzyłam, że jestem bezpieczna. Nie chciałam nawet myśleć, że mogło być inaczej. Wracając do tematu nie tylko Jace mi nie ufa. Za każdym razem kiedy przechodzę przez korytarz czuję na sobie wzrok. Niby nikt nie patrzy, ale jednak. To wszystko jest dla mnie dziwne, jednak daję sobie jakoś z tym radę. Muszę odbudować zaufanie ludzi nie tylko dla siebie, ale też i dla mojej córki. Moje maleństwo nie zasługuje, na taki sam los jaki miałam ja. Siedziałam właśnie w ogrodzie i spoglądałam na niebo. Na dworze powoli piękne lato zaczynało się zmieniać w równie malowniczą jesień. Kochałam potem roku która niebawem miała do nas zawitać. Spojrzałam na córeczkę i z uśmiechem na twarzy pogłaskałam jej różowy policzek. Spała i nie przejmowała się niczym. Była dzieckiem i to było jej święte prawo. Po pewnym czasie na dworze zrobiło się troszeczkę chłodno, więc weszłam do środka. Zaniosłam dziecko do jej pokoju. Co dziwne spała nadal. Wzięłam elektroniczną nianię i wyszłam z jej pokoju. Ruszyłam w stronę biblioteki, gdzie miałam w zwyczaju siedzieć i malować. Jednak nie zdążyłam nawet tam wejść, ponieważ z holu było słychać krzyki. Szybko ruszyłam w tamtą stronę. Na miejscu okazało się, że do instytutu jakimś cudem zdołali wejść eksperymenty mojego ojca. Jak już mówiłam kochałam mojego staruszka mimo wszystko. Widziałam, że on coś kombinował zanim trafił do miasta kości.

- Clery wracaj do Cassie.- krzyknął Jace, kiedy tylko mnie zobaczył. Jednak ja nie miałam takiego zamiaru.

- To nie czas na kłótnie.- mruknęłam w jego stronę. Wzięłam miecz i ruszyłam na napastnika.

Jace nie mógł nic powiedzieć, ponieważ walka trwała i nie było widać końca. Napierałam na coraz to nowszych napastników. Jednak nie zaczynało ich ubywać, co mnie trochę zastanawiało. Niestety nie miałam czasu na myślenie. W pewnym momencie poczułam ostrze wbijające się w mój lewy bok. Była przygotowana na taki obrót spraw. Zacisnełam usta w wąską linię i mimo wszystko walczyłam. Ból powoli zaczynał przejmować nade mną kontrolę. W pewnym momencie widziałam mroczki przed oczami, jednak uparcie walczyłam. Niestety plama krwi na moim ubraniu nie uszła płazem bacznemu wzrokowi Jace'a. Podbiegł do mnie i wziął mnie na ręce. Wyrywałam się mu, bo przecież trwała walka.

- Clary spokojnie to już koniec.- mówił niosiąc mnie gdzieś. W tamtym momencie mi byłam wszystkiego świadoma.

- Musimy zwracać.- mówiłam pewnym tonem.- Potrzebują nas!- upierałam się.

- Ciiiiiii już dobrze, już dobrze, już dobrze.- słyszałam powtarzające się na słowa.

Jace

Przez cały dzień siedziałem nad papierami. To była główna wada mojej posady. Zdecydowanie nie mogłem tego dłużej wygrywać, więc na chwilę wyszedłem z gabinetu, aby wyprostować nogi. Spojrzałem przez okno i nie zobaczyłem na zewnątrz moich dziewczyn. Clary razem z Cassie od rana siedziała na dworze. Jednak pogoda trochę się zepsuła, więc nie zdziwiłem się ich nieobecnością. Powolnym krokiem udałem się do holu ponieważ usłyszałem głos jednego z moich nowych podwładnych.

- Co się stało?- zadałem pytanie spoglądając na Adama.

- Jakiś czarownik prosi o wejście na teren instytutu.- oznajmił.

- Czemu prosi, przecież mogą wejść bez oficjalnego pozwolenia.- powiedziałem.

- Też mnie to zastanawia.- wzruszył ramionami. - Pozwolić mu wejść?- zapytał.

- Tak, pora sprawdzić o co chodzi.

Nikt nie spodziewał się tego co się stało, kiedy drzwi od instytutu się otworzyły. Zamiast czarownika, do środka weszła banda sam nie wiem czego. Wiele osób zaczęło się schodzić, aby pomóc w walce, która nie wydawała się łatwa. Kiedy pojawiła się Clary od razu kazałem jej wracać do Cassie jednak ona nie chciała mnie słuchać. Ja również nie miałem czasu na kłótnie. Po kilku minutach walka dobiegała końca. Zbiłem ostatniego z nich i poszukałem wzrokiem Clary. Dziewczyna usilnie walczyła z jednym z nich. To coś musiało być od dawna martw, ponieważ jego cało było zmasakrowane. Jednak moja dziewczyna chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Na do datek z jej boku sączyła się w krew. Szybko podszedłem do niej i wzięłem ją na ręce. Pomimo jej protestów zaniosłem ją do sali chorych. Tam ją przebadali, a po wszystkim przekazali mi bardzo złe wieści. W mieczu nie było żadnej trucizny. To jej umysł ją oszukiwał. Coś było z nią nie tak. Cały czas siedziałem przy niej. Rankiem następnego dnia otworzyła oczy. Oczy której nie należały do niej. Oczy demona...

****************************
Tak zdecydowanie mi się nudzi. Komentujesz, motywuje. Mam pytanie, czy mój styl pisania jest lepszy czy gorszy od tego przed długą przerwą?